RPG
Administrator
Imiê : Ezamel
Rasa : Wilko³ak (cz³owiek)
P³eæ : mê¿czyzna
Wygl±d : Doskonale zbudowany, wysoki i barczysty mê¿czyzna o d³ugich blond w³osach i jasnob³êkitnych oczach. Zwyk³y nosiæ pe³en pancerz, lecz nie zdziwcie siê na widok jego skóry naznaczonej setkami blizn, bowiem nie jedn± bitwê stoczy³.
Charakter :
Nie jest typowym paladynem, który w imiê sprawiedliwo¶ci bêdzie czyni³ dobro. Ezamel ma swój kodeks moralny, swoj± wiarê i idea³y, których w tym ¶wiecie nikt nie przestrzega. Stan±³ przeciwko w³adzy Imperatora i obali³ go, jako ciemiêzcê wolnych istot. Sta³ siê buntownikiem, któremu udaje siê przej±æ w³adzê. Ustali³ nowe prawa, których poprzysi±g³ strzec i walczyæ za nie – dlatego jest praworz±dny dobry. Nie strawi zniewolenia, jakiegokolwiek. Bêdzie broni³ s³abszych, stanie po stronie atakowanego z³oczyñcy, je¶li ujrzy choæby cieñ nadziei dla niego. Gotowy jest po¶wiêciæ siê dla innych, oczekuj±c tylko poprawy ich ¿ycia. Przeciwstawi siê w³adzy, je¶li bêdzie go ogranicza³a i nie bêdzie rezygnowa³.
Umiejêtno¶ci : jako ³owca potrafi czytaæ znaki pogody i obcowaæ ze zwierzêtami, rozumiej±c ich zachowanie. Jest czujny i trudno go zaskoczyæ. Wojownik to jego podstawowa klasa – potrafi perfekcyjnie pos³ugiwaæ siê mieczem i tarcz±, jest wytrzyma³y w boju, a jako dowódca jest „nie do ruszenia” przez zwyk³ych przeciwników. Posiada (wypracowana metod± prób i b³êdów) pewn± umiejêtno¶æ leczenia, zastêpuj±c± jedynie podstawow± apteczkê.
Uzbrojenie : Durandal – epicki miecz rodu Priama, przekazywany z ojca na syna od niepamiêtnych czasów. W d³oni Ezamela jest niezniszczalnym siewc± smierci
Damasceñski sztylet. ¯elazna, okr±g³a tarcza, Napier¶nik Erathi, który otrzyma³ od ojca Nereidy przed bitw± o Mroczn± Wie¿ê, koryncki he³m, karwasze, naramienniki, nagolenice, wzmacniane blach± buty.
Ekwipunek : Torba, a w niej papierosy, trzy ksiêgi i jaki¶ prowiant,
Biografia :
Od dziecka by³em silny. Matka czyta³a mi Ksiêgi, wyja¶nia³a, jak nie¶æ S³owo, jak go nauczaæ i co czyniæ, bym sta³ siê wart mego dziedzictwa. Ojciec uczy³ mnie mocy cia³a i jedno¶ci z mieczem. Pokaza³, jak walczyæ i gin±æ godnie. Jestem ostatnim z rodu Priama. I dam przyk³ad memu synowi, a on swojemu, póki runy na moim mieczu nie dotkn± rêkoje¶ci...
„Broñ i cia³o to jedno¶æ. Mów to sobie codziennie. Co rano wstaj±c powtarzaj: >broñ i cia³o to jedno¶æ< tak d³ugo, a¿ uwierzysz w to sercem i dusz±.”
Moja wioska na ¶rodku, a mo¿e i na krañcu pustyni by³a w³asno¶ci± mojego ojca. Nie dos³ownie. Jednak wszystko tam zale¿a³o od niego. By³ sêdzi±, w³adc± i prawodawc±, prawdziwym paladydem. By³ idea³em dla wszystkich, a mój brat Lasair mia³ stan±æ na jego miejscu. Uciek³ jednak pewnej nocy przez Drzwi. Trzy miesi±ce modlono siê, by jego dusza nie trafi³a do Pustki, jednak czy teraz, gdy odnalaz³em go, nie wiem do koñca, czy by³o warto... W ka¿dym razie, po jego ucieczce, to na mnie spad³o jarzmo pierworodnego. Nie cieszy³em siê. Mia³em wtedy tylko trzy lata, p³aka³em za bratem...
„Boli? Ma boleæ! Ka¿da rana ma zwiêkszyæ twój atak! Nie daj siê posi±¶æ sza³owi! Uderzaj mocniej! Ty, albo ja!”
Lubi³em podró¿owaæ po pustyni. Nie raz znajdywa³em w piasku ods³oniête przez wiatr szczyty starych budynków. Jednak, gdy wraca³em ze zwiadów, natkn±³em siê na ¿elazn± piramidê unosz±c± siê nad ziemi± i obracaj±c± siê powoli wokó³ w³asnej osi. Przera¿ony pogoni³em konia i gdy rankiem chcia³em wróciæ na to miejsce – piramidy ju¿ nie by³o...
„Zna³em wojowników, którzy ciêli sobie rêce, uda i brzuch przed walka, aby ból nie zaæmi³ pó¼niej ich umys³ów. Ty nie masz tego robiæ. Bo tobie ból dodaje si³, nie szaleñstwa!”
Gdy skoñczy³em piêtna¶cie lat zaczê³y siê problemy z Lud¼mi Pustyni. Zaskoczyli nas, i chocia¿ odbili¶my ich pierwszy atak, to zabili nam piêciu mê¿czyzn, trzy wo³y i jednego konia. Od tamtej pory ojciec pozwoli³ na co dzieñ nosiæ swój damasceñski sztylet i drewnian± w³óczniê podczas wypasania owiec na twardych, trawiastych wzgórzach. Tam w³a¶nie pozna³em Kaina, mojego najwierniejszego przyjaciela. ¯aden pies we wiosce nie by³ tak m±dry jak Kain...
„Jak to nieuczciwie? Czy nie kaza³em ci zachowaæ czujno¶ci? Zapamiêtaj, ¿e je¶li przeciwnik opu¶ci³ broñ, to mo¿e j± podnie¶æ i zaskoczyæ ciê, tak jak ja. Teraz wstañ i id¼ do matki, niech oczy¶ci ci policzek, bo za wcze¶nie jeszcze na blizny, synu!”
Pierwsz± bliznê mia³em na d³oni, gdy w nocy grupa Ludzi Pustyni próbowa³a nas zaskoczyæ. Naci±gn±³em ³uk i wypu¶ci³em strza³ê tak mocno i niefortunnie, ¿e przeciê³o mi skórê a¿ do ko¶ci. Nawet ojciec zastanawia³ siê, jak to zrobi³em. Ja nie pamiêtam, zemdla³em...
„Za to bêdziesz od dzisiaj sam patroszy³ wszystkie zwierzêta. I to zawsze! Bêdziesz chodzi³ do s±siadów pomagaæ, gdy krowa bêdzie siê cieli³a. Bêdziesz pomaga³ przy umieraj±cych i grzeba³ martwych. Sam!”
Pomog³o...
Mia³em piêkn± siostrê – Eleene. Mia³a dwana¶cie lat i uwa¿a³a siê za wielk± wojowniczkê. Wszak krew królów Troi zobowi±zuje... Ba³em siê o ni± i obojêtnie co robi³em, obserwowa³em j± k±tem oka. I gdy us³ysza³em jej paniczny krzyk – pobieg³em do niej ile si³ w nogach. Æwiczy³a strzelanie z ³uku w oborze. Gdy wpad³em tam zdyszany, zobaczy³em Eleene na sto³ku. Tupa³a nogami i dr¿±c± rêk± wskazywa³a mysz. Z³apa³em w rêkê gryzonia i wsadzi³em do klatki, rozkazuj±c siostrze zaj±æ siê maluchem. ¦mia³em siê z niej szczerze, dziêkuj±c bogom, ¿e to nie Ludzie Pustyni... Ledwie tydzieñ pó¼niej zginê³a nabita na dwie skrzy¿owane w³ócznie...
„Rozs±dek! Pamiêtaj o nim, gdyby¶ mia³ ledwie dwie sekundy, to jedn± po¶wiêæ na my¶lenie! Wiem, co czujesz, lecz ³zami nie zmienisz ¶wiata. Mo¿esz krzyczeæ i z³orzeczyæ, lecz nic to nie da. Synu, zachowaj j± w pamiêci. Nie wyrzucaj jej razem z ³zami i zawodzeniem, jak to czyni ca³a wioska. Ty mê¿nie stój, bowiem jeszcze wielu zginie, zanim ty osi±gniesz swój cel. Ty nie p³acz. Wyprostuj siê, podnie¶ g³owê w górê, bowiem nie zapomnisz o niej. Wypowiesz jej imiê, gdy przyjdzie ci umieraæ.”
Pos³ucha³em ojca. Jednak nie do koñca. Nie my¶la³em rozs±dnie. W przeddzieñ moich szesnastych urodzin, tydzieñ po ¶mierci Eleene samotnie ruszy³em ¶ladami zwiadowców Ludzi Pustyni. Podobno nikt nie móg³ ich wytropiæ. Ja tak¿e nie mog³em, mimo moich, podobno, niezwyk³ych umiejêtno¶ci. Trafi³em przypadkiem na ich wielki obóz. Dzier¿±c w³óczniê w rêku, czuj±c sztylet na plecach i wiatr rozwiewaj±cy moje poszarpane ubranie, bieg³em samotnie na setki skrytobójców ¶pi±cych w namiotach. Tylko wtedy pozwoli³em sobie na takie szaleñstwo. Pó¼niej mia³em Durandala...
„A gdy zadasz cios, nie patrz, jak przeciwnik kona, niech nie obchodzi ciê, ¿e upada! Tnij w nastêpnego!”
Zabi³em wielu. Walczy³em dzielnie, lecz walka by³a z góry przegrana. Dope³ni³em zemsty po stokroæ, lecz zamroczony bitewnym sza³em nie zwa¿a³em na nic. Wpad³em wtedy w oczy przywódcy Ludzi Pustyni i zabroni³ swoim podw³adnym strzelaæ do mnie. Chcia³ mnie ¿ywego. Moje ciosy sta³y siê chaotyczne, niecelne... Z³apali mnie i zaprowadzili przed oblicze ich przywódcy.
„Widzê, ¿e nie powtarza³e¶ tej jedynej nauki! >Broñ i cia³o to jedno¶æ!<, jak mam uczyæ ciê kolejnych, skoro nie jeste¶ w stanie poj±æ tej jednej kwestii? Wytr±ci³em ci kij z rêki, wiêc straci³e¶ d³oñ! Podno¶ i broñ siê!”
Wci±¿ mia³em sztylet ukryty w pasie na plecach. Wrzucony to wielkiej, drewnianej klatki czu³em siê podle. Zbyt szybko straci³em nadziejê i da³em posi±¶æ siê rozpaczy.
Przywódc± Ludzi Pustyni okaza³a siê kobieta... By³em w szoku, moja wizja wodza tak potê¿nego plemienia by³a skrajnie odmienna, od tej, jak± zobaczy³em. Sta³a smuk³a, lecz muskularna, z ostr±, piêkn± twarz±, której nie tkn±³ suchy wiatr pustyni.
- Jaki go¶æ wpadaj±c do czyjego¶ domu zabija s³ugi i niszczy mienie pana? – spyta³a niskim, przyjemnie ciep³ym g³osem.
- Jestem Ezamel, syn Stevena, z rodu Priama! – odrzek³em buntowniczo, jakbym sta³ na przedzie wielkiej armii i przemawia³ do samotnego przeciwnika.
- Ezamelu, czy staniesz obok mnie, jako król Ludzi Pustyni?
„Nadzieja i wiara powinny ze sob± wspó³graæ, niemal scalaæ. Musisz wierzyæ w „ka” i mieæ nadziejê, ¿e twoja droga jest s³uszna...”
Odmówi³em.
Przez trzy parszywe miesi±ce Karmazynowa Kobieta, jak j± sobie nazwa³em, trzyma³a mnie w malutkiej klatce. Le¿±c nie mia³em jak wyprostowaæ nóg.
Nie g³odzi³a mnie, chocia¿ nie mogê powiedzieæ, ¿ebym chocia¿ raz najad³ siê do syta. Mimo to czu³em, jak s³abnê, miê¶nie nieruchome przez tak d³ugi czas zaczê³y protestowaæ, lecz uspokoi³y siê pó¼niej. By³em s³aby. Wstyd siê przyznaæ, lecz Karmazynowa Kobieta przez ten ca³y czas stara³a siê zachêciæ mnie do pój¶cia z ni± do ³ó¿ka. Czyni³a liczne aluzje, niekiedy chodzi³a, niby przypadkiem, woko³o mojej klatki, w samej bieli¼nie.
Có¿ mog³em zrobiæ? Modli³em siê do wszystkich bogów o si³ê, jakiej dot±d mi nie sk±pili i wyobra¿a³em sobie zdradê, jakiej by³em w tamtej chwili bliski.
Wiele rozmawiali¶my. Zw³aszcza, gdy przenios³a klatkê do swojej sypialni.
Stara³em siê prowokowaæ, zniechêciæ j± do siebie, lecz ona albo by³a g³ucha na moje s³owa, albo za¶lepiona mn± samym, albo po prostu bawi³ j± mój szczeniacki bunt. Druga odpowied¼ by³a prawid³owa...
Opowiada³a mi o swoich podró¿ach, o tym, ¿e widzia³a jezioro tak wielkie, ¿e nie by³o widaæ jego koñca (wtedy nie mog³em jej uwierzyæ), opisywa³a mi pó³nocne lodowce, d¿ungle i stepy, które pe³ne s± wraków staro¿ytnych machin. Streszcza³a mi historiê ¶wiata, od momentu wybuchu wojny Staro¿ytnych, po „ponowne narodziny” ludzi. Podobno wyszli¶my ze ¶wiec±cych jaskiñ, w których staro¿ytni ukryli swoje dzieci. Mieli¶my tam trwaæ przez piêæ pokoleñ, by pó¼niej rozej¶æ siê po ¶wiecie. W to te¿ nie wierzy³em, lecz s³ucha³em z zapartym tchem.
„Sprawiedliwo¶æ?.. Niektórzy mówi±, ¿e nie istnieje, ale ja nie zgadzam siê nimi. Nie, nie twierdzê, ¿e istnieje! Po prostu ja uznajê sprawiedliwo¶æ za zemstê lub nagrodê. Nie zawsze s³uszn±, lecz... zgodn± z prawem. Nie b±d¼ sprawiedliwy – ¿yj zgodnie ze swoim sumieniem i naukami!”
Pod koniec trzeciego miesi±ca straci³em nadziejê i by³em gotów siê poddaæ, zostaæ marionetk± Karmazynowej Kobiety, byle tylko móc wyj¶æ z tego wiêzienia. Ka jednak by³o nieub³agane i nie mog³em zostaæ jednym z Ludzi Pustyni.
To ona pierwsza straci³a cierpliwo¶æ. Kaza³a grupowaæ wojowników i ruszyæ otwarcie na moj± wioskê.
- Pierwszy raz nie zaatakujecie od ty³u jak tchórze... – rzuci³em dumnie, gdy wyci±gniêto mnie z klatki i zwi±zano rêce za plecami. Nie wiedzia³em jeszcze, co chc± ze mn± zrobiæ, lecz by³em pobudzony sam± ¶wiadomo¶ci±, ¿e oto bêdê w stanie daæ wiêcej ni¿ dwa kroki do przodu.
„>Ka< jest jak wicher – mo¿e niektórzy potrafi± go przewidzieæ, lecz i tak przychodzi nagle. Porywa dachy, niszczy uprawy. Ludzie chodz± skuleni, zakrywaj±c twarz przed ostrym piaskiem. Ty bêdziesz chodzi³ wyprostowany, co najwy¿ej zmru¿ysz oczy. Bo jeste¶ z rodu Priama i >ka< jest twoim przewodnikiem. Idziesz jego ¶cie¿k± i nie zawahasz siê!”
Jecha³em obok Karmazynowej Kobiety, za¶ za mn± ci±gn±³ d³ugi sznur zakapturzonych zabójców. Ba³em siê, jednak nie okazywa³em tego. Przynajmniej tak mi siê wydawa³o. Kobieta obserwowa³a mnie ca³y czas i u¶miecha³a siê. Jak ja jej nienawidzi³em...
Ale >ka< jest tylko jedno!
Gdy na horyzoncie zaczê³a majaczyæ moja wioska, z pustynnej ciszy rozleg³ siê d¼wiêk rogu i wnet deszcz strza³ pad³ na nas jak
ka
nag³y grom. Ja nie zapomnia³em nauk! Zaraz zsun±³em siê z konia na ziemiê, zaczepiaj±c siê nogami o siod³o tak, by zmusiæ konia do po³o¿enia siê. To by³ cud, ¿e uda³o mi siê to w bitewnym zgie³ku, na jakim¶ dzikim koniu. W ka¿dym razie czu³em, jak koñ zdycha raniony strza³ami, podczas, gdy ja chowa³em siê za nim, jak za tarcz±.
„Je¶li przyjdzie czas walki to oceñ dwie rzeczy – czy jest o co walczyæ i czy jest realna szansa wyj¶cia z niej ¿ywy. Je¶li nie widzisz powodu do przelewania krwi – nie rób tego. Masz takie prawo i nikt nie bêdzie móg³ nazwaæ ciê tchórzem. Jednak je¶li oka¿e siê, ¿e walka jest nieunikniona i bez szans na wygran± – walcz i nie szczêd¼ si³. Nigdy nie uciekaj, nie b³agaj o lito¶æ!”
Gdy skoñczy³ siê ostrza³ podnios³em siê wyrwawszy zêbami sztylet z martwej d³oni jakiego¶ pustynnego dziada, uwolni³em d³onie. Z obu stron nadbiegali ludzie mojego ojca. Szuka³em gdzie¶ b³yszcz±cego Durandala, lecz pierwsze, co rzuci³o mi siê w oczy to Kain! Pies bieg³ w moj± stronê na przedzie oddzia³u.
Zanim zdo³a³em co¶ krzykn±æ, zosta³em z³apany przez Karmazynow± Kobietê. My¶la³em, ¿e siê wyrwê, ona jednak jeszcze bardziej zacie¶ni³a u¶cisk. By³a silniejsza ode mnie i zapewne od niejednego osi³ka. Spanikowa³em. Zacz±³em siê miotaæ i zamiast pomy¶leæ, straci³em nad sob± panowanie.
Zawlok³a mnie za prowizoryczny okop stworzony z martwych koni (te ¿ywe dobili, aby stworzyæ z nich ko³o). Rzuci³a mi w rêkê w³óczniê i powiedzia³a:
- Walcz teraz, a wynagrodzê ciê jak nikt inny. Bêdziesz ze mn± w³ada³ imperium, o którym ci opowiada³am. Po³owa ¶wiata bêdzie nale¿a³a do ciebie!
- Chêdo¿ siê, rozpustnico! – odpar³em. Chcia³em j± zaatakowaæ od razu, jednak przypomnia³em sobie nauki ojca. „Jeszcze nie!” mówi³...
- Nie pokonaj± nas, wiesz o tym. Chcieli nas rozproszyæ, a teraz jeste¶my zgrupowani, za prowizoryczn± barykad±. Twój ojciec przegra³. Nadchodzi nowe, daj...
„Teraz!”
Gdy wojownicy mojego ojca byli dwadzie¶cia stóp od „muru” – pchn±³em w³óczniê w ramiê kobiety. Zawy³a ¿a³o¶nie i wyszarpnê³a mi drzewiec z r±k. Wyci±gnê³a zza pasa sztylet i rzuci³a we mnie. Schyli³em siê automatycznie i przekozio³kowa³em przez barykady pod nogi przyjació³...
„Plan to podstawa. Ka¿d± woln± chwilê po¶wiêæ na jego doskonalenie. Godzina planowana przez miesi±c bêdzie pamiêtana wieki.”
Obudzi³em siê w ³ ó ¿ k u!
Jaki¿ by³em szczê¶liwy czuj±c, ¿e mogê jednocze¶nie le¿eæ i rozprostowaæ nogi.
Dopiero po chwili u¶wiadomi³em sobie, jak bardzo boli mnie g³owa.
Kto¶ musia³ mnie nie¼le kopn±æ, lecz mimo to by³em zadowolony.
Moim wybawc± okaza³ siê... pies! Kain wytropi³ mnie, mimo pustynnego klimatu, a szpiedzy z daleka obserwowali obóz Ludzi Pustyni, czekaj±c na moment do ataku. Widz±c mobilizacjê armii, zastawili pu³apkê i odnie¶li ca³kowite zwyciêstwo.
„Twoje cia³o nabiera kszta³tów, lecz twój mózg chyba nie nad±¿y³! Nie mo¿esz opuszczaæ nocnych æwiczeñ! Gdzie by³e¶ przez ostatnie trzy treningi?”
Ach, czy¿ by³o co¶ lepszego od zmys³owych chwil z Are±? Nauki straci³y znaczenie. WSZYSTO straci³o znaczenie w obliczu naszej mi³o¶ci. I ta pewno¶æ... Pewno¶æ, ¿e zostaniemy razem na zawsze, ¿e jeste¶my dla siebie stworzeni... Ka¿dy prze¿y³ takie chwile i ka¿dy wspomina je z u¶miechem nad swoj± naiwno¶ci±. Lecz przecie¿ to by³ dobry czas i chcia³bym byæ wtedy „dojrzalszy”! Za ¿adne skarby...
„Ponoæ struna to skutek uboczny eksperymentów Staro¿ytnych, którzy próbowali przenie¶æ siê z jednego koñca ¶wiata na drugi w jedn± chwilê. Jednak struna nie dzia³a w ten sposób. Gdy moja owca wesz³a w ni±, jaka¶ si³a rozerwa³a j± na strzêpy! Co¶ jednak stamt±d wysz³o i ¿yje gdzie¶ w¶ród nas. Niech nas nie opu¶ci czujno¶æ!”
Ja mia³em inne problemy.
Nie mia³em dwudziestu lat, ba! nawet osiemnastu! A ju¿ mia³em brzemienn± kobietê. Matka, która ujawni³a, ¿e ¶ledzi³a mnie i wiedzia³a, co robiê, pouczy³a mnie tylko. Wiadomo... ¶lub, praca, odpowiedzialno¶æ... Ojciec uderzy³ mnie i krzycza³. Jeszcze wtedy nie rozumia³em, o co mu chodzi³o, to przysz³o z wiekiem.
Po¶lubi³em Areê nieca³y miesi±c pó¼niej i zamieszka³em z ni± w oddzielnym pokoju w domu moich rodziców. W³a¶nie wtedy dojrza³em. To by³ pierwszy impuls...
„Za rok skoñczy³by¶ wszystkie treningi! Ty niegodny bachorze! Nie masz wyobra¼ni? Jak mog³e¶ dopu¶ciæ do tej sytuacji? Teraz bêdziemy trenowaæ trzy razy wiêcej! Potem wyniesiesz siê st±d!”
K³ama³.
Urodzi³a mi siê przecudna córka...
Zgin±³ mój wuj. Rozszarpany przez przybysza ze Struny – Rademena, wilko³aka. Ponoæ nikt nie by³ mu w stanie stawiæ czo³a...
Gdy moja Leanna mia³a ju¿ trzy miesi±ce problem z wilko³akiem siêgn±³ szczytu. Prawie codziennie ginêli ludzie. ¯yli¶my w strachu. Na zmianê z ojcem i s±siadami pilnowali¶my domostw, wystawili¶my dodatkowe stra¿e, nawet za dnia. Rozpoczêli¶my nawet budowê palisady.
Pierwszego marca, w rocznicê ¶lubu, poszed³em z Are± i Leann± (maj±c za plecami dziesiêciu stra¿ników, o których nie wiedzia³y) w nasze „sekretne miejsce”. Wspominali¶my nasze wspólne chwile, rzeczy, które kiedy¶ by³y dla nas najwa¿niejsze, teraz bêd±ce ledwie godne machniêcia rêk±.
By³em z ni± szczê¶liwy. Kocha³em j±...
Rademen wybi³ wszystkich moich przyjació³, strzeg±cych przej¶æ do „sekretnego miejsca”. Zrobi³ to na tyle cicho, ¿e ja, nie¶wiadomy niczego, zasn±³em wtulony w dwie najwiêksze mi³o¶ci mojego ¿ycia. Zbudzi³ mnie huk. Wilko³ak zeskoczy³ z kar³owatego dêbu naprzeciw nas... Odepchn±³em w ty³ dziewczyny i wyci±gn±³em z torby d³ugi sztylet. Rademen zawarcza³, chocia¿ móg³bym przysi±c, ¿e ¶mia³ siê ze mnie. Patrz±c w jego oczy widzia³em >ka<. „Ty bêdziesz chodzi³ wyprostowany, co najwy¿ej zmru¿ysz oczy. Bo jeste¶ z rodu Priama i >ka< jest twoim przewodnikiem. Idziesz jego ¶cie¿k± i nie zawahasz siê!”... Wiêc?...
Rzuci³em siê na niego, a on, najszybszym ruchem, jaki widzia³em, z³apa³ mnie za rêkê, obali³ i przebi³ szponami.
Znowu obudzi³em siê w ³ó¿ku. Tym razem rozpaczliwie krzycza³em za ¿on± i dzieckiem. Ojciec uderzy³ mnie w twarz i siln± rêk± przytrzyma³ w ³ó¿ku.
- Pamiêtaj o naukach...
To by³y jego ostatnie s³owa. Przekaza³ mi miecz i swoj± torbê. Wpakowa³ do niej Ksiêgi, trochê prowiantu i po³o¿y³ na ziemi. Skin±³ w ge¶cie „za chwilê” i wyszed³.
Okaza³o siê, ¿e moja ciotka zosta³a napadniêta podczas czerpania wody ze studni. Wszyscy mê¿czy¼ni zebrani byli woko³o niej i wo³ali Rademena. Nie zjawi³ siê, oczywi¶cie. Mój ojciec jako pierwszy opu¶ci³ zebranie i przed drzwiami spotka³ wilko³aka. Nic nie wiem, o pojedynku, jaki stoczyli. Znam tylko jego wynik...
„¦mieræ to nowa ¶cie¿ka, która prowadzi na polanê. Tam spotkamy siê wszyscy i odrzucimy ziemskie troski. Musisz tylko ¿yæ i umrzeæ dla swojego ka, dla swojej idei!”
On tak zgin±³.
A Rademen dobija³ siê do drzwi. Wtedy matka chwyci³a mnie, wcisnê³a w rêce torbê i przepchnê³a przez Drzwi, za mn± za¶ wskoczy³ Kain. Nie by³em w stanie zareagowaæ. By³em s³aby i chory... Taki zjawi³em siê w pod³ym ¶wiecie pe³nym ró¿nych ras, idei i wojen. Stan±³em nagi przed Lagradavis i uciek³em w las.
¯y³em jak ksi±¿ê, skoñczy³em jak szaleniec w pustelni. Powstrzymywa³em zew krwi ze wszystkich si³ i udawa³o siê. Zarabia³em na ¿ycie poluj±c na jelenie i króliki. Sprzedawa³em skóry i miêso. Durandal le¿a³ samotny w kufrze, do czasu gdy pozna³em Nereidê. W³a¶ciwie, to Kain pozna³ j± pierwszy, lecz kto to jeszcze pamiêta? Kto pamiêta moj± chatkê, w któr± rzuci³em pochodni±... Kto¶ wspomina zniszczone Lagradavis, Kaina zabitego przez g³azy... Albo obietnica Ili, która obieca³a jednemu z nas w³adzê nad ¶wiatem? Ja czule wspominam jak moja kompania drowów urz±dzi³a istny balet w Ferian, który potem przerodzi³ siê w bitwê. Razem z Nereid± zdo³ali¶my uciec. W lesie natkn±³em siê na Fenrira, wspania³y bia³y wilk.
Potem uwolni³em wiê¼niów Ferian i sta³em siê dowódc± piêædziesiêciu z³odziejaszków, którzy teraz stanowi± elitê mojego rycerstwa. Dalej pamiêtam jak przez mg³ê – ¿ywio³aki niszcz±ce miasto, jaki¶ festiwal, wszystko nagle rozp³ynê³o siê, poszli¶my w swoj± stronê. Moja ¶cie¿ka by³a równie¿ ¶cie¿k± Nereidy.
Mieli¶my najpierw dworek, potem przyprowadzi³em moich rycerzy i posiad³o¶æ nie starczy³a. Zbudowali¶my osadê i by³by to szczyt naszych marzeñ, gdyby nie chêæ zbadania terenów woko³o. Wioska nêkana przez Astinosa, namiestnika tych krain, odnalezienie mojego brata i jednocze¶nie przyjaciela Gor`Khana, przywódcy krasnoludów. Oblegali¶my i zdobyli¶my twierdzê Astinosa, potem Twierdzê Graniczn±. Ka zaprowadzi³o mnie tak daleko, ¿e zanim zdo³a³em och³on±æ, ju¿ wrzucano mi co¶ nowego.
Wszêdzie ze mn± by³a Nereida, której poprzysi±g³em wierno¶æ. Teraz spodziewamy siê potomka.
I oto ja, ten szaleniec z lasów pod Lagradavis, stojê na czele milionów. Pan Nowej Jerozolimy, przyjaciel ludzi, goblinów, jaszczuroludzi, elfów, krasnoludów i barbarzyñskich plemion. To ja – Ezamel, syn Stevena z rodu Priama!
Offline